Meble

Kanapa, na której siedzą moi dziadkowie, jest częścią całego kompletu. Kanapa, dwa fotele, sześć krzeseł i stół. Obicie z ciemnozielonego aksamitu. Nie umiem powiedzieć dokładnie, kiedy je zrobiono, ale przypuszczalnie pod koniec dziewiętnastego albo na początku dwudziestego wieku. I wygląda na to, że w Rosji.

Te meble, pomimo że od początku w jednej rodzinie, mają swoją historię i o tej historii chcę napisać. Pierwszą podróż odbyły więc z Rosji i trafiły do Warszawy na Pragę, na ulicę Markowską, do mieszkania mojej prababki, Michaliny Wojciechowskiej. Ta przekazała je jako posag swojej córce, a mojej babci, Stanisławie, która zamieszkała z mężem, Wacławem Bobotkiem, na ulicy Ceglanej (dzisiaj Pereca), gdzie meble znalazły się oczywiście razem z nimi. W 1929 roku, jeszcze przed urodzinami swojego jedynego syna, czyli mojego ojca, dziadek Wacław zmarł. Babcia mieszkała z synem na Ceglanej do 1935 roku, po czym, by być bliżej rodziny, przeprowadziła się z powrotem na ulicę Markowską, dwie bramy od swojego byłego mieszkania. Meble zabrała ze sobą.

W czasie wojny w 1944 roku Niemcy przeprowadzili w mieszkaniu rewizję, poszukując dowodów na prowadzenie w kamienicy tajnych kompletów. Dowodów na nielegalne nauczanie nie znaleźli, chociaż prowadziła je właśnie babcia Stanisława, ale zostawili jej wezwanie na Szucha, czyli do siedziby Gestapo. Powód tego wezwania mógłby być tematem zupełnie innego opowiadania. Babcia na Szucha się nie stawiła — podjęła decyzję o natychmiastowej ucieczce na Czerniaków, do swojej siostry Michaliny. Nie długo po tym, do ich mieszkania wprowadzili się jacyś ludzie, ale szczęśliwie zajęli tylko jeden z dwóch pokoi. W drugim pokoju pozostał cały dobytek rodziny, w tym meble.

Po wojnie, dzięki wsparciu dozorcy i sąsiadów, babcia z moim ojcem odzyskali swoje mieszkanie. Meble, które zastali w stanie nienaruszonym, służyły im do roku 1959, kiedy to babcia Stanisława przeprowadziła się do siostry, do mieszkania przy ulicy Naruszewicza na Mokotowie i cały komplet mebli zabrała ze sobą. Wszystkie stanęły w jej niewielkim pokoju, zajmując prawie całą jego powierzchnię. W mieszkaniu na Markowskiej został mój ojciec z żoną, moją mamą Krystyną. Mieszkali tam do roku 1967, po czym przeprowadzili się na Mokotów, w pobliże domu przy Naruszewicza. Około roku 1970 z różnych powodów w pokoju babci Stanisławy musiała stanąć skrzynia na węgiel (tak, tak, jeszcze wtedy do ogrzewania służyły tam piece węglowe) i był to powód, dla którego dwa fotele z kompletu trafiły do naszego mieszkania.


Po śmierci babci Stanisławy krzesła, stół i kanapę kupił nasz kuzyn Adam, co było sposobem na zachowanie mebli w rodzinie. Pojechały na warszawskie Stegny. Mieszkanie wydawało się wystarczająco duże, by je pomieścić, jednak zrobiło się w nim zbyt ciasno po narodzinach kolejnego dziecka i meble pojechały do Ełku, do rodzinnego domu Adama.

Po latach moi rodzice odkupili je od ełckiej rodziny i meble przyjechały z powrotem do Warszawy, gdzie stanęły obok dwóch foteli — czyli już znów w komplecie — w mieszkaniu na Mokotowie. To na razie koniec ich podróży i któż może dziś wiedzieć, co przyniesie im przyszłość. Ja, ze swojej ludzkiej strony, mogę jedynie przytoczyć znane słowa, że człowiek jest jedynie epizodem w życiu przedmiotów.